Szymon Hołownia nie chce zejść z pierwszego planu
Niby środek kanikuły, ale polska polityka jakoś nie chce popaść w letarg. Podobnie jak marszałek Sejmu Szymon Hołownia nie chce zejść z pierwszego planu. Wciąż ściga się o pozycję numer jeden na politycznym targowisku próżności.
Po nieszczęsnej, późnej kolacji z Jarosławem Kaczyńskim u Adama Bielana mamy kolejny eksces byłego showmana TVN. Tym razem wyznał (bez tortur), że namawiano go do zamachu stanu. Dla Hołowni to pewnie taka zabawna historyjka, ot zwykłe słowa, kilka z miliona, które bez większej kontroli potrafi z siebie wyemitować w ciągu minuty. Tyle, że dla opozycji i stróżów prawa to już całkiem co innego. Informacja o możliwym przestępstwie na szkodę państwa polskiego i to ciężkim, na dodatek.
Reakcje kolegów z polityki? Od szoku, ciężkiego zdziwienia, po zgłoszenia do prokuratury. Jeśli ta sprawą się zajmie, marszałek będzie wezwany do złożenia zeznań w charakterze świadka. W tym przypadku immunitet nie zadziała. Jeśli powie, że bredził, to się skompromituje. Jeśli będzie chciał zachować powagę, musi podać nazwiska zamachowców. A ci? Bez wątpienia szybko zarzucą mu pomówienie i poproszą o dowody potwierdzające niecne słowa.
Ślepa uliczka? Matnia? Sytuacja bez wyjścia? Nie przesadzałbym z takimi ciężkimi metaforami, ale mamy kolejny dowód na to, że nie wszyscy politycy zanim coś powiedzą, temat najpierw przemyślą. A marszałek? Są podejrzenia, że to element jakiejś wyrafinowanej gry. Ja uważam inaczej; Hołownia to nie „Misiek Kamiński” (polecam świetny tekst Jacka Nizinkiewicza), intrygowanie nie jest jego drugą naturą. Po postu od czasu serii piątek u białostockich belfrów na konkursach recytatorskich nie zrozumiał, że często mowa jest srebrem, a milczenie – złotem. Jak się sprawa skończy? Czytajcie rp.pl. Czytajcie Rzeczpospolitą. Bogusław Chrabota. Polecam