Do pierwszej akcji z cyklu "uwięzieni na drodze do Morskiego Oka czekają na ratunek" doszło w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w 2015 r.
"Wieczorem rozdzwoniły się telefony służb ratunkowych w Zakopanem. Na trasie do Morskiego Oka utknęło bowiem około 100 turystów, którzy schodząc od strony schroniska, zorientowali się, że fasiągi już nie kursują. Grupy turystów z małymi dziećmi, starsi ludzie zaczęli dzwonić do TOPR i na policję, twierdząc, że nie mają jak wrócić, i żądając transportu" - relacjonowaliśmy w "Wyborczej".
Większość z wzywających pomocy była nieodpowiednio ubrana, bez latarek, z małymi, nawet rocznymi dziećmi.
- Udzieliliśmy pomocy tym, którzy jej naprawdę potrzebowali. Reszta wróciła zdrowo asfaltową drogą - mówił nam rzecznik zakopiańskiej policji.
Już wówczas pojawiły się komentarze o braku rozsądku turystów, ale i pierwsze prześmiewcze memy. Nikt się jednak nie spodziewał, że sytuacja na dziewięciokilometrowym, szerokim, asfaltowanym trakcie powtórzy się jeszcze kilka razy. Także w tym sezonie.