Wybory. Co tu się naprawdę wydarzyło
Lubię ten moment, kiedy w pamięci zaczynają się zacierać szczegóły choćby najwybitniejszych kampanijnych zagrywek (w której minucie debaty Karol Nawrocki postawił przed Rafałem Trzaskowskim tęczową flagę? I czy na pewno to było w Końskich?), a zarwaną wyborczą noc już wszyscy odespali, choć niektórych nadal męczy kac. Na wszystko, co się wydarzyło, wreszcie da się spojrzeć z szerszej perspektywy. Co można z niej zobaczyć?
Na przykład entą odsłonę śmiertelnego starcia Kaczyńskiego z Tuskiem (a może śmiertelnie nużącego?). Michał Szułdrzyński zżyma się w felietonie na to, jak niedzisiejszy jest spór dwóch liderów, a Estera Flieger w tekście otwierającym najnowszy „Plus Minus” wraca do momentu, w którym szef PiS zmienił na zawsze polską politykę i pyta, kto dokona kolejnej rewolucji na jego miarę. Felietonistka Kataryna zaś jak zwykle nie bierze jeńców („Polsce te ustawki dwóch zacietrzewionych dziadków wyłącznie szkodzą”).
Można, jak Jan Maciejewski, zobaczyć koniec III RP („wzięła i zdechła”). Można, jak Piotr Skwieciński, spojrzeć z jeszcze szerszej perspektywy – epokowych zmian, jakie zachodzą w światowej prawicy. Bo dla rebeliantów alt-rightu Polska jest tylko jednym z frontów globalnej i - to ważne! - toczonej wspólnie walki z lewicową hydrą.
Można, jak Irena Lasota, rzucić okiem zza oceanu („Na kanale Fox znalazłam ciekawy komentarz”), albo jak Jacek Cieślak zastanowić się, na co nowa para prezydencka wybrałaby się do teatru.
Można wreszcie poszukać oddechu od wyborów – i to też dobrze, a dla takich czytelników mamy w najnowszym „Plusie Minusie” dużo propozycji. Dariusz Koźlenko pisze o wilkach, które zabija się u nas bez sensu, Agnieszka Niewińska – o procesie „piątki z Hajnówki”, w którym lada moment może zapaść wyrok (dowiemy się z niego, jakie granice wyznacza sąd tym, którzy udzielali pomocy osobom przedzierającym się do Polski z Białorusi), a Magdalena Kawalec-Segond – o sensacyjnej i brawurowej terapii genetycznej, która prawdopodobnie uratowała życie pewnemu niemowlakowi z USA, a tysiącom chorych daje nadzieję na wyleczenie.
W arcyciekawym eseju Zbigniewa Stawrowskiego śledzimy losy pojęcia praworządności – autor wraca aż do starożytnych Aten, ale wychodzi od fatalnych praktyk, które obserwujemy dziś. Skoro jednak obiecałem oddech od wyborów, nie wskażę, dla których polityków tekst cenionego filozofa wydaje mi się lekturą obowiązkową.