Beztroska 17-latka, która nie wybiega daleko w przyszłość i żyje z dnia na dzień. Nie myśli o szkole i egzaminie, którego nie zdała, bo są wakacje. Żyje lekko, nieco hedonistycznie. No dobrze: całkiem hedonistycznie. Cieszy się słońcem, wodą i lenistwem, w końcu spędza czas na Lazurowym Wybrzeżu. Wieczorami trochę pije. Towarzystwo osób rozrywkowych i bezproblemowych przedkłada nad towarzystwo osób, które ją sztorcują i czegoś od niej wymagają. Jest półsierotą, więc bezgranicznie kocha ojca, a ponieważ on podziela jej lekki stosunek do życia, jest dla niej bardziej jak kumpel i świetnie się razem bawią.
17-latka ma na imię Cécile i wszyscy jej mówią, że jest za chuda, powinna przytyć, ale i tak wiadomo, że jest śliczna, bo w świecie, w którym się obracają z ojcem, nie ma miejsca na brzydotę. Ledwie poznany młody mężczyzna od razu się w niej zakochuje i chce się z nią ożenić; ona go lubi, ale bardziej pożąda, więc ich relacja się zacieśnia, choć szanse na ślub są marne – Cécile uważa małżeństwo za kajdany. Wysoko ceni wolność myślenia i wolność wyboru; na kobiety, które są dumne, bo „spełniły swój obowiązek”, patrzy z lekką pogardą. Za to najbardziej na świecie boi się spokoju i nudy.
Zanim przeczytałam książkę François Sagan „Witaj, smutku”, obejrzałam film na jej podstawie pod tym samym tytułem, w reżyserii Otto Premingera. Zrobił na mnie wrażenie. Doskonale pamiętam ten pierwszy seans: był gorący wakacyjny dzień, spędzałam czas sama w domu, bo rodzice wyjechali na urlop. Byłam świeżo po maturze i egzaminie na studia, już wiedziałam, że zostałam przyjęta na wymarzony kierunek. Nie miałam wielu trosk i choć nie byłam taką hedonistką jak Cécile, podobał mi się jej lekki stosunek do życia. Rozumiałam go. Pominąwszy to, co dalej się dzieje w życiu tej bohaterki (i co roi się w jej głowie), nie byłam jej postawą zaskoczona. Każdy wiek ma swoje prawa.
Tymczasem książka „Witaj, smutku” wywołała takie oburzenie, że niemal zatrzęsła się ziemia. W Watykanie, Hiszpanii i Portugalii zakazano jej publikacji. Autorkę odsądzano od czci i wiary. Bo kim trzeba być, by stworzyć tak wolną i swobodną kobiecą bohaterkę? To niemoralne, niedorzeczne, nieakceptowalne. Takiej postawy nie można promować. Dodam, że był rok 1954 i żadna rewolucja, ani feministyczna, ani seksualna jeszcze nie majaczyła na horyzoncie. François Sagan wyprzedziła swoją epokę i, jak wiele kobiecych prekursorek, została publicznie zbesztana, jakby była małą niesforną dziewczynką. A ona? Nic sobie z tego nie robiła. Żyła, jak chciała. Czasem brawurowo i ryzykownie, ale jedno trzeba jej oddać – nigdy nie dała się zniewolić.
Kobieta, a już na pewno twórczyni, potrzebuje wolności. Czy kogoś to jeszcze szokuje?