Cztery prawdy o wojnie w Gazie
Nie jest to najprzyjemniejsza robota, pisać taki wstęp. Pozwolą więc Państwo, że zacznę od pozytywów. Równo po dwóch latach wojny w Strefie Gazy pojawia się szansa na rozejm – no, światełko w tunelu, na razie. W Egipcie ruszyły negocjacje pokojowe. A my w „Rzeczpospolitej”, w drugą rocznicę terrorystycznego ataku Hamasu na izraelskich cywilów, przedstawiamy szeroki bilans wojny. Dodajmy: wojny, w której z miesiąca na miesiąc pierwotne ofiary coraz bardziej wchodziły w buty zwyczajnych zbrodniarzy. I to pierwsza bolesna prawda o tej wojnie.
Druga jest mniej oczywista – pisze o niej Jerzy Haszczyński w bardzo poruszającym sprawozdaniu ze śledzenia losów zakładników porwanych przez Hamas. To najprawdziwsze ludzkie tragedie, ale i całkowicie cyniczne polityczne gry – bo nawet u wielu zwolenników premiera Beniamina Netanjahu (choć na pewno nie tych najbardziej oddanych) zdążyła się przez te dwa lata zapalić czerwona lampka, że chyba nie chodzi mu przede wszystkim o los porwanych.
O trzecią prawdę zadbała Katarzyna Kucharczyk, która przygotowała ekonomiczny bilans wojny. Zrównana z ziemią Gaza, zniszczone palestyńskie życie, głód, katastrofa humanitarna – a z drugiej strony: kwitnące izraelskie biznesy, wzrost gospodarczy, wymiana handlowa z UE o wartości 42,6 mld euro. I pełne wsparcie, jakie gospodarce Izraela gwarantuje największe światowe mocarstwo. Nie jest to prawda najłatwiejsza do wytłumaczenia.
A czwartą prawdę przedstawia w komentarzu Michał Szułdrzyński, który przyznaje, że jeszcze „kilka lat temu z pewnością nazwałby się zwolennikiem syjonizmu – czyli przekonania o konieczności wzmacniania państwowości Izraela jako ojczyzny Żydów i ich prawa do własnego państwa po dwóch tysiącach lat rozproszenia po całym świecie”. A dzisiaj? Pozwolą Państwo, że już odeślę bezpośrednio do jego bardzo osobistego wyznania.