Jedną z największych zagadek makroekonomicznych w Polsce jest to, dlaczego przy najszybszym w Unii Europejskiej wzroście gospodarczym mamy prawie najniższą stopę inwestycji – czyli udział nakładów rozwojowych w PKB. Teoretycznie w szybko rosnącej gospodarce relatywnie duża część dochodów powinna być przeznaczana na powiększanie zdolności wytwórczych. W Polsce jest inaczej.
Wokół tego pytania toczyły się zażarte debaty ekonomiczne i polityczne. Stopa inwestycji była centralnym punktem słynnej strategii odpowiedzialnego rozwoju z 2017 r. sygnowanej przez Mateusza Morawieckiego. Miała według niej sięgnąć 25 proc., a tymczasem spadła w pewnym momencie do 16 proc. Obecny rząd obiecując odbudowanie inwestycji w kraju też powoływał się na ten wskaźnik. A on wciąż jest niski. Istnieje wiele hipotez tego zjawiska, ale żadna nie zyskała dominującej roli.
Podczas Igrzysk Wolności w Łodzi prowadziłem debatę o rozwoju gospodarczym kraju, podczas której prezes PKO BP Szymon Midera podzielił się ciekawą obserwacją.
„Chciałbym włożyć kij w mrowisko i trochę się rozprawić z tą popularną tezą dotyczącą niskiego poziomu inwestycji w Polsce, na poziomie 16-17 proc. PKB. Nasz zespół makroekonomiczny – najlepiej oceniany na rynku od lat – oszacował, że gdybyśmy uwzględnili, iż poziom inflacji dóbr inwestycyjnych był w ostatnich latach niższy niż poziom inflacji dóbr konsumpcyjnych, to stopa inwestycji wychodzi w okolicach 23 proc. PKB. Czyli jest adekwatna do wysokiego tempa wzrostu gospodarczego”.
W reakcji na to uczestniczący w debacie Marek Belka, były premier i prezes NBP, powiedział: „Jeżeli tak rzeczywiście jest, to byłaby to najbardziej optymistyczna informacja, jaką słyszałem od dawna”.
Ekonomiści PKO BP nie są jedynymi, którzy przekonują, że nie powinniśmy przejmować się spadkiem stopy inwestycji liczonej w cenach bieżących jako relacja bieżących nakładów na środki trwałe do bieżącego PKB. |