- Takie historie widziałam tylko w filmach - mówi Ada. I faktycznie jej historia przypomina film.
Dwunastolatka została wyciągnięta ze szkolnej imprezy i razem z rodziną przewieziona na drugi koniec Polski, bo policja uznała, że grozi im niebezpieczeństwo. Ada nie mogła wrócić już do swojej szkoły, straciła koleżanki i zawsze musiała nosić przy sobie GPS. Gdy zachorowała na zapalenie płuc, problemem było nawet pójście do lekarza czy wykupienie leków. Policjanci tłumaczyli, że w ten sposób może zostać namierzona.
Wszystko miało jednak służyć bezpieczeństwu, od policjantów słyszała, że tak będzie lepiej. A kiedy Ada z rodziną zaczęli układać swoje życie na nowo w miejscowości, do której zostali przewiezieni, policja nagle kazała im wracać. Tylko nigdy nie powiedziała, że są bezpieczni. Życie Ady po powrocie to nieustający strach. Na drzwiach powiesiła reklamówkę, by wiedzieć, czy ktoś wchodził do domu, ciągle odwraca się za siebie, nocami nie może spać. - Myślę, że policja nie miała doświadczenia w postępowaniu z dziećmi - mówi Ada.
A oprócz doświadczenia, zabrakło też człowieczeństwa.